Film ma senną, ale pulsującą podskórnym napięciem, atmosferę. Wiele dzieje się tu poza słowami, a jednak relacje między bohaterami są czytelne, co jest w największej mierze zasługą trójki głównych bohaterów (Anderson, Pullman, Gidley). Samą tylko wymianą spojrzeń potrafią podnieść poziom napięcia. Atmosfera niepokoju współtworzona jest przez galerię nieco dziwacznych postaci drugoplanowych oraz mroczne wnętrza starego hotelu, w którym przed laty wydarzyła się tragedia. Zastanawia mnie tylko, czy obsadzenie tej samej aktorki w dwóch skrajnych rolach (szefowa burdelu i zakonnica-pielęgniarka) ma jakieś znaczenie, czy to tylko mrugnięcie do widza.